Punkt siódma w sypialni Catchie rozległ się piskliwy dźwięk budzika, stojącego na szafce nocnej. Dziewczyna próbowała otworzyć swoje zaspane oczy, jednak na marne. Światło dzienne raziło tak mocno, że poczuła pulsowanie w skroniach. A może to trunek wlany w siebie? – pomyślała. Po szybkim wyjściu z klubu Catchie spotkała jedną z Bostońskiej szajki, która siedziała w ślepym zaułku. Od słowa do słowa, przysiadła z nimi i upijała smutki w alkoholu. Teraz siedemnastolatkę rozsadzał niesamowity ból głowy i piekło gardło. Wstając z łóżka, Catchie zakręciło się w głowie, co tylko potwierdziło, że za dużo wypiła. Otulając się ciemnobrązową, polarową bluzą udała się do łazienki, gdzie miała nadzieję doprowadzić się do porządku dziennego. Wyglądam jak nic niewarte zombie – pomyślała wpatrując się w swoje blade odbicie lustrzane. Dziewczyna przemyła swoją zaspaną twarz zimną wodą, spięła kruczoczarne, długie włosy w niezdarnego koka i ściągając z siebie pidżamę weszła pod prysznic. Dopiero po kilku minutach stania pod ciepłą wodą, Catchie poczuła, że z jej oczu spływa słona ciecz. Klub, Joseph i jej chłopak tańczący z trzema blondynkami, cała ta sytuacja stanęła jej przed oczami. Była bezsilna. Przymknęła bardziej swoje powieki z nadzieją, że wspomnienia znikną. Na próżno, to tylko spowodowało, że do oczu siedemnastolatki napłynęło więcej łez. Biorąc głęboki wdech, przetarła oczy i owijając swoje ciało w lawendowy ręcznik wyszła z kabiny, a zimny chłód wydobywający się z zewnątrz okrył jej skórę.
Siwe dresy, luźny fioletowy t-shirt i przewiązana biała bandamka na lewym nadgarstku, pod którą ukrywała kilka starych ran ciętych. Catchie robiła to kiedyś. Ale od ostatniej takie sytuacji, doszła do wniosku, że to najbardziej szczeniacka dezyzcja jaką podjęła. Ostatecznie, postanowiła z tym zerwać, a swoją agresję pokazywać w tańcu, a nie na swoim ciele, co doskonale jej się udawało. Zabierając dużą, treningową torbę zeszła schodami w dół, gdzie w salonie na rozłożonej kanapie spała Marisol, jej chłopak Mitchel, a po środku pary mała Sharon, wtulona w „wujka Mitchela”. Na twarz Catchie mimowolnie wkradł się szeroki uśmiech. Wyglądają jak prawdziwa rodzina – pomyślała. Mimo swojej twardości i myśli, że związek jej przyjaciółki jest przesłodzony, zazdrościła jej. Wszystko w jej życiu było idealne. Dom rodzina, cudowny chłopak. Wszystko czego Catchie chciała, a nie mogła mieć. Czarnowłosa potrząsnęła głową i oderwała wzrok od śpiących na kanapie przyjaciół. Podchodząc do aneksu kuchennego, otworzyła lodówkę, chcąc zrobić śniadanie i chociaż w taki sposób odwdzięczyć się Marisol za zostanie z Sharon. Trzask talerzy i mebli kuchennych zbudził po chwili Sharon, a następnie Marisol jak i jej chłopaka.
- Witam szanowną, szczęśliwą rodzinkę! – zaśmiała się Catchie, udając, że zeszłej nocy wszystko poszło tak jak tego chciała.
- Jak impreza? – przeszła do sedna Mari, rozciągając się na łóżku.
- Dobrze, wszystko, dobrze. - Catchie poczuła, że jej głos zaczyna się łamać, zawsze tak było kiedy miała skłamać Marisol, choćby w dobrej wierze. Chcąc uniknąć kontaktu wzrokowego z nią, wzięła na ręce małą Sharon, która w momencie przytuliła siostrę, na znak, że bardzo się stęskniła. - Muszę z nią spędzać więcej czasu. Zaśmiała się tuląc do siebie małego brzdąca.
Mając ją w ramionach, czuła, że przytula cały swój świat, zamknięty w tak małej istocie. Ponadto czuła, że w siostrzyczce widzi małą cząstkę swojej matki. Nie bez powodu dała jej imię po mamie. Po narodzinach Sharon, siedemnastolatka była zła na ledwo co narodzoną dziewczynkę, że ta zabrała jej rodzicielkę, że to przez nią ich mama nie żyje. Zmieniło się to dopiero po kilku dniach, kiedy mała, złotowłosa już wtedy dziewczynka spojrzała po raz pierwszy na starszą siostrę swoimi okrągłymi, błękitnymi oczami. Wtedy wszystko obróciło się o kąt sto osiemdziesiąt stopni. Wtedy to czarnowłosa zobaczyła w malutkiej cząstkę swojej matki. Pokochała ją.
- Jasne, że musisz poświęcać jej więcej czasu. Sharon rośnie, jest coraz mądrzejsza, a ty… – zawiesiła głos a moment. – …ty jesteś dla niej matką. – Marisol kątem oka spojrzała na przyjaciółkę.
Dla siedemnastolatki był to bardzo drażliwy temat. Nie lubiła, kiedy ktoś odnosił się do niej jak do matki Sharon. Uważała bowiem, że Sharon ma mamę, tą która ją urodziła. Nie ważne, że nie żyje, nadal jest jej matką i tego ma zamiar uczyć Catchie w przyszłości swojej siostry. Jej dostało się tylko zadanie wychowania małej na jak najlepszego człowieka. Całując czółko złotowłosej dziewczynki, wsadziła ją w fotelik dziecięcy i podała kaszkę, którą Sharon zajadała z apetytem.
- Ja jestem tylko jej siostrą. Jej mamą zawsze będzie nasza matka, nic tego nie zmieni. – dziewczyna podała swojej przyjaciółce zrobioną kanapkę, a ta wiedziała, że to moment aby zamknąć ten niezręczny temat.
- Mitchel, odwieziesz nas, tak? – Marisol zmieniła temat.
- Ma się rozumieć. Zbierajcie się. – odpowiedział, przeczesując swoją dłonią lokate włosy.
- Super. To ja ubiorę Shari i możemy jechać. Marisol, powiesz mamie, że wezmę ją dzisiaj wcześniej? Pójdziemy na spacer! – Catchie uśmiechnęła się w stronę siostry i udała się z małą księżniczką do garderoby.
- Catherine! A Ty nie jesz śniadania? – krzyknęła Mari, niby tonem złej matki.
- Nie jestem głodna. – zaśmiała się czarnowłosa.
Już pół godziny później Marisol wraz z Catchie pewnym krokiem wkroczyły na salę lustrzanym, gdzie cała grupa omawiała jakąś sprawę, która bynajmniej nie mogła poczekać. Kiedy dziewczyny podeszły bliżej zauważyły, że na drewnianym parkiecie znajdowała się duża kartka A3, na której rozrysowane były ustawienia poszczególnych osób z grupy i kroki jakie mają wykonywać. Po chwili Catchie zorientowała się, że to choreografia, którą wszyscy wspólnie układali jakiś czas temu. Ten układ miał być ich tajną bronią na specjalną okazję. Teraz był moment, żeby jej użyć. Zawody międzynarodowe są tego warte. Na samą myśl, że grupa zatańczy coś swojego, czarnowłosa uśmiechnęła się szeroko, a przed jej oczyma stanęła scena, gdzie wszyscy razem osiągają zasłużony sukces.
- Nie podoba mi się. – Catchie usłyszała głos Joseph’a za sobą. – Zatańczycie coś mojego. – dodał.
- Chyba sobie kpisz?! – czarnowłosa eksplodowała. – Ciężko pracowaliśmy!
- Ja też ciężko pracowałem. Teraz ja kieruję waszą grupą. Ja ustalam choreografie.
- Wolałam kiedy tylko skakałeś po moim kanale ABC, a nie panoszysz się po naszej scenie! – odgryzła się.
- A ja wolałem, kiedy siedziałaś niemrawa w klubie, a nie szczekasz mi pod nosem. – nie dawał za wygraną.
- Żartujesz sobie, tak?! – parsknęła śmiechem. – To nasz występ i nasz układ! Pokażmy mu! – zwróciła się do grupy.
W tym samym momencie, Rayan – jedyny czarnoskóry chłopak w grupie, puścił muzykę, a reszta wiedziała co ma robić. Musieli postawić na swoim i udowodnić Jonasowi, że ich choreografia jest dobra i są pewni, że chcą ją zatańczyć. Pierwsze takty melodi płynęły spokojnie, dopiero w piętnastej sekundzie nastąpiła eksplozja. Doskonale wiedzieli, co teraz mają zrobić. Cała grupa zaczęła od podstawowego kroku The Lock i ku zdumienia Catchie wyszło idealnie. Dalej przystąpili do Hitchhike, a całą pierwszą partię skończyli na Lay-out. Muzyka ucichła, Catchie zerknęła na Josepha i w duchu uśmiechnęła się, widząc jego minę. Kolejna eksplozja. Tym razem fala Knee Drops i Swan Dive uderzyła w całą grupę. Czarnowłosa przymknęła oczy i znowu poczuła, że zatapia się w swoim marzeniu. Znowu stoi na scenie, zdobywa świat. Uśmiechnęła się i nie otwierając oczu wykonała Routines. Czuła jak jej ciało obserwuje miliony zgromadzonych osób, a co moment na wielkiej arenie rozbrzmiewają gromkie brawa. Obrót, Pimp Walk i poczucie, że jej skórę ogrzewa cała masa reflektorów do tego stopnia, że sama nie może otworzyć oczu, aby światło nie wybiło jej z rytmu. Prawda była taka, że nie chciała ich otwierać. Nie chciała wrócić do szarej rzeczywistości, małej sali lustrzanej i Jonasa, który dyktował jej co ma robić. Chciała żyć w swojej bajce. Slow Motion, Kick Splits i cała fala Back Step. Czuła, jak jej ciało pulsuje i równocześnie czuła bijące serce każdego z grupy. Teraz byli jednością, jedną zdeterminowaną osobą, która dąży do spełnienia swoich marzeń. Master Butt, Quickie… muzyka cichnie. W ciasnej sali lustrzanej słychać tylko głośne oddechy tancerzy.
Dam wam szansę – głęboką ciszę przerwał głos Joego, który był zdumiony występem. Ustawcie się – dodał. Catchie z nutką pewności siebie obiła się o bark Jonasa i stanęła na swoim miejscu. To ona wygrała tę rundę.
„Sześć, siedem, osiem!” wyliczał Joseph, a wszyscy na jego znak eksplodowali falą kroków, a włączona muzyka przeszywała każdy fragment ich ciała. Byli dobrzy. Tego nie mógł zaprzeczyć sam Joe. Nie zaprzeczył, ale też tego nie powiedział. Nie chciał dać Catchie tej satysfakcji, choć ona dobrze wiedziała, że on tak myśli. Co chwili posyłała mu cwaniackie spojrzenie i poprawiała go co do kroków The Lock i Slow Motion, które jej zdaniem wykonywał zbyt monotonnie.
- Na dzisiaj dzięki. – przerwał zasapany Joe. – Bym zapomniał, jesteście do bani, od jutra uczymy się mojej choreografii. – dodał obijając się triumfalnie o bark Catchie. Ta tylko spokojnie czekała, aż grupa opuści salę i będzie mogła przystąpić do ataku.
- Pogięło Cię?! Ciężko na to pracowaliśmy! A Ty teraz odbierasz nam całą zabawę jaką jest taniec! – nie wytrzymała.
- Teraz to także wasza praca, a ja tutaj jestem szefem. – uśmiechnął się cwaniacko i upił łyk wody.
- No więc pokaż mi szefunio co Ty potrafisz! Pierdolony aktorzyna! – wyzwała go i puściła muzykę.
Joseph ściągnął szarą bokserkę, a oczom Catchie ukazała się wyrzeźbiona klata Jonasa, która zrobiła na niej nie małe wrażenie. Potrząsając kilkakrotnie głową próbowała wyrwać się z amoku mięśni kolegi i skupić się na tym co tańczy. Początkowo Joe zatrzymał się na C-walk i Step Back. Dopiero później rozluźnił się i pokazał falę Quickie, Knee Drops i ponownie C-walk. Kiedy muzyka eksplodowała, Catchie postanowiła pokazać co ona potrafi. Ściągnęła luźny t-shirt i zostając w samym topie ruszyła na parkiet wykonując krok Swan Dive i wijąc się wokół Jonasa. Ten zaś, widząc półnagie ciało siedemnastolatki i jej niewielkie, falujące piersi nie mógł się skupić do tego stopnia, aż pomylił kroki. Otrząsając się zerknął ostatni raz na nastolatkę i zamykając oczy wykonał Kick Splits i C-walk. Czarnowłosa wykonała w jego kierunku Hitchhike i zamarła wraz z kończoną melodią.
- Daj nam tańczyć to co chcemy. – powiedziała sapiąc, a jej twarz znajdowała się kilka centymetrów od Josepha.
- Tańczycie mój układ. Ja jestem szefem – wysapał.
- Ty pieprzony egoisto! Taniec to nie obowiązek, no nasza pas…
I stało się, pierwszy raz zatonęli w swoich ustach…
***
No i jestem, wróciłam. Te opowiadanie jest dla mnie zbyt ważne, aby ot tak przestać je pisać. Myślałam, że mój powrót przypieczętuję nowym rozdziałem, ale jako, że przeniosłam się z blog onet tutaj, chcę wam przypomnieć ostatni rozdział, który został dodany tam. Mam nadzieję, że uda mi się na nowo znaleźć czytelników, a pisanie znowu będzie sprawiało mi tyle przyjemności co kiedyś! :D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńO tak ! :) uwielbiam to opowiadanie i bardzo się cieszę, że znów je reaktywowałaś :)nie mogę doczekać się nowego rozdziału ! jakbyś miała ochotę, to zapraszam do czytania mojego opowiadania na apparently-perfect.blogspot.com !! póki co ukazał się tylko prolog, ale mam nadzieję, że nie długo uda mi się dodać pierwszy rozdział. ;)
OdpowiedzUsuń@breathefordance - wiktoria ;)
Rozdział cudowny. Po prostu zapiera dech w piersiach. Ona uparta jak i on. Ale ona ma racje powinni tańczyć z pasją, a nie obowiązkiem. Rozwijać marzenia, a nie.... Ale tym na końcu mnie zaskoczyłaś. Pocałowali się. Po raz pierwszy. Ciekawe co ona powie na ten pocałunek.
OdpowiedzUsuńŚwietny jest ten rozdział jak cały blog z resztą *__* Zgadzam się z Medicatus_hope i Już się nie mogę doczekać nn <3 Mam prośbę mogłabyś mnie informować o nn na gg : 44078992 lub na twitterze : @LonKaaa z góry bardzo dziękuję (:
OdpowiedzUsuńJeśli będzie ci się naudzić to zapraszam również do mnie (: :
http://joe-demi-jemi-forever.blogspot.com/
http://play-for-keep.blogspot.com/